Mnich i trzęsienie ziemi

Buddyjska lekcja o braku przywiązań podczas trzęsienia ziemi

Ostatnio przeglądałam materiały, które nagrałam z mnichem buddyjskim, Esho Muraishi w Yokohamie, Japonii. Prowadziliśmy rozmowę o miłości oraz przywiązaniu w buddyźmie. Mnich przygarnął mnie do swojej świątyni, w której odwiedzałam go przez miesiąc, ucząc się od niego. Prowadził tę świątynię sam w towarzystwie dwóch kotów, sporadycznie odwiedzał go asystent. Dlatego każda moja wizyta choć zroszona lawiną dociekliwych, meczących  pytań, wbrew pozorom mu się jednak podobała. Zaprzyjaźniliśmy się i z czasem nawet razem zaczęliśmy podróżować po świątyniach oddalonych o wiele kilometrów. Był to czas kiedy mnich sprawdzał moją wiedzę w działaniu, testował mnie czy cokolwiek przyjmuję z jego nauk. Jednak jedna z jego lekcji przyszła bardzo niespodziewanie.

 

Siedzieliśmy w jego światyni, on opowiadał mi o miłości i pojęciu przywiązania, a ja rejestrowałam to na kamerze. Nagle zatrząsł się kadr, półki z książkami zaczęły sie uginać, wkoło trzaski, wyłączyłam kamerę i krzyknęłam:

– Co się dzieje?! – przerwałam mu. Wypowiedziałam to z paniką, zepsułam ujęcie, które i tak zaczęło się chybotać na wszelkie strony. Myślałam, że sufit zawali nam się na głowę i być może lepszym pomysłem niż rozmowa w tamtej chwili lepiej byłoby się ewakuować.

 

Mnich na chwilę zawiesił głos i siedział w ciszy, każda sekunda trwała wieki. Była to nabrzmiała, ciężka do zniesienia cisza. Z szacunku do niego nie mówiłam już nic więcej, nie panikowałam, starałam się łapać głębsze oddechy i wlepiłam w niego wzrok, choć wszystko trzęsło się dookoła. Po czym w pełnym spokoju mnich oznajmił powoli, cedząc każde słowo powoli:

– To trzęsienie ziemi – po czym zaczął mówić dalej o miłości.

You May Also Like