Ich wysiłek jest ponadludzki, pocą się przez osiem godzin, ledwo stoją na nogach. Idą metr do przodu i dwa metry w tył. Jedyne co ich trzyma przy życiu, to świadomość, że nie są w tym sami. O to w tym rytuale chodzi, by przeżyć go razem i razem wejść w nowy etap życia już jako mężczyźni. Sukces u Majów istnieje tylko wtedy, kiedy można go dzielić.
Chłopcy w Santiago Atitlan, w małym miasteczku położonym wokół malowniczego Jeziora Atitlan w Gwatemali cały rok czekają na możliwość wzięcia udziału w rytuale przejścia, aby móc stać się mężczyzną. Dla mnie najciekawszym elementem tego rytuału jest jego charakter zbiorowy. Bardzo wpisuje się to w filozofię życia dzisiejszych Majów i pozwoliło mi się zastanowić nad jednym zagadnieniem: nad sukcesem. Dla nich przejście przez ten rytuał jest sukcesem, lecz nie są w tym sami.
HEROSI, ZWYCIĘZCY, LIDERZY
W naszej kulturze jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że sukcesy odnoszą jednostki. Ktoś jest pierwszy w zawodach, ktoś wygrywa rywalizację – jeden przeciwko drugiemu. Ten który wygrywa jest najlepszy i jeden jedyny w swoim rodzaju. Sukces w naszej kulturze leży na barkach jednostki, lidera, osoby która ma odwagę, by dokonać czegoś wielkiego, pokonać swoje słabości i wygrać – z innymi, samym sobą lub trudnościami. Jest to zakorzenione w naszych legendach, baśniach, wpisane w naszą kulturę przekazywaną z ojca na syna przez wieki.
U Majów jest inaczej. Osiągnięcie sukcesu jako jednostka jest najgorszą karą na świecie. Z jednego powodu: ze względu na proces doświadczania. Bycie samemu w doświadczeniu, którego nie można podzielić z innymi jest pułapką, jest alienacją i wyrzuceniem siebie poza margines społeczności. Majowie opierają swoją tożsamość, czyli esencję bycia na współistnieniu, współdzieleniu. Jeżeli ktoś nagle przebywa drogę, której nie potrafi przetłumaczyć nikomu innemu, a u Majów nie jest to możliwe za pomocą słów, lecz jedynie czynów, akcji, doświadczenia, wtedy ta osoba wcale nie jest wygranym – jest przegranym w oczach samego siebie i społeczności, w której jest. U Majów sukces jest doświadczeniem wspólnoty, jest czymś, co wszyscy mogą razem przeżyć i czuć się tego częścią.
RYTUAŁ PRZEJŚCIA – MA SENS TYLKO RAZEM
Rytuał niesienia ciężkiej trumny podczas Wielkiego Piątku w Santiago Atitlan, ten nieziemski wysiłek i przetrwanie tego, udźwignięcie tego ciężaru nie należy do jednej wybranej osoby, lecz do całej grupy wiekowej chłopaków, którzy dzięki współdzieleniu tego doświadczenia na zawsze będą mogli mieć wsparcie osób, które przeszły to samo i mogą zrozumieć, jak dużo to znaczy.
Jeżeli przyjrzeć się zdjęciom i filmikowi, który tutaj zamieszczam możemy zauważyć, że chłopcy są na tyle blisko jeden drugiego, że ich mięśnie nóg opierają się na mięśniach sąsiada podtrzymującego trumnę. Być może jedni z chłopców są silniejsi, jedni słabsi, ale tylko razem są w stanie przebyć tę wyczerpującą drogę dookoła całego miasta. W tej drodze nie chodzi o to, by zabłysnąć wytrwałością i siłą, chodzi o długodystansowe myślenie. Na jednym odcinku ktoś daje z siebie więcej siły, na drugim opada z sił, niemal mdleje i wtedy może liczyć na siłę innych. Jest to połączenie sił, próbowanie siebie nawzajem w tym rodzaju transu, w który wchodzą chłopcy. Ich ciała, scalone w jedno, ich pot mieszający się w jeden wielki kocioł, ich zmęczenie, a w efekcie ich wspólne przekroczenie granicy bólu prowadzi do doświadczenia poza ciałem – doświadczenia duchowego, nie jest to jednak jednostkowe, jest możliwe tylko dzięki grupie. Dzięki temu nie ma w tym ego, jest pokora i chęć scalenia się z resztą, co prowadzi do wsparcia nie tylko w tym rytuale, ale potem w całym życiu. Takie podejście daje prawdziwą siłę na poziomie ducha, emocji, a na początku na poziomie ciała. Przejście przez coś razem, pokonanie trudności, wspieranie się w tym daje miarę sukcesu na wiele lat później. Daje radość lub wręcz ekstazę, bo po heroicznym wysiłku radość to za mało, dzielenie tej euforii w grupie daje najsilniejsze poczucie spełnienia jakie wśród Majów jest możliwe. Jednak co piękniejsze, nie jest to sztuczny wymysł kulturowy – typu organizowanie zawodów. W kulturze Majów na takie odczucie jest specjalne miejsce, jest porządek stworzony przez rytuał, którego w naszej codzienności zaczyna brakować.
SAMOTNE SUKCESY
W naszej kulturze jest wiele tropów prowadzących do alienacji i samotności. Powodem jest właśnie ta fundamentalna różnica rozumienia tożsamości opartej na jednostce i tożsamości opartej na sile grupy. My boimy się, że grupa ściągnie nas w dół, nie pozwoli się rozwijać. Jednak w większości kultur rdzennych siła oraz pozytywne emocje osadzone są w zbiorowości. Wyjątkowość nie ocenia się jednostkowo – wyjątkowość możliwa jest tylko kiedy zauważona jest i dzielona przez społeczność. My zostaliśmy od tego oderwani, przez co nawet heroiczne czyny, zdobywanie wierzchołków gór, ryzykowanie życia podczas podążania za pasją, otrzymywanie niesamowitych nagród lub wyróżnień – nie do końca może być sukcesem.
Z jakiego powodu? Dlaczego sławni piosenkarze odbierali sobie życie?
Odnieśli przecież wielki sukces, problem polega na tym, że nie mogli go z nikim dzielić. Kultura nie stworzyła miejsca na to, żeby mogli dzielić się swoim sukcesem jako ludzie, a nie jako gwiazdy. Dostali szacunek w oczach swoich fanów, lecz dla nich nie oznaczało to nic, stracili znaczenie i skalę swojego sukcesu, ponieważ doprowadził on do alienacji, skazał ich na bycie na marginesie. Dla Majów byłaby to największa kara.
CZYM ZATEM JEST SUKCES? – CZY MOŻNA WYJŚĆ POZA GRANICE SWOJEJ KULTURY?
Na tym blogu będę zawsze namawiała i siebie i każdego, kto czyta ten wpis, aby podważać zasady panujące dookoła, aby wartościować je tak, by dawały nam siłę, a nie zniewalały nas i zmuszały do podążania za utartymi schematami. Dla każdego z nas sukces jest czymś innym, natomiast według mnie sukces, który proponuje nam nasza kultura, sukces który prowadzi do podwyższenia statusu społecznego nie daje szczęścia, na dłuższą metę wręcz ukróca je, zagradza do niego drogę, gdyż nikt nie jest w stanie zrozumieć nas, naszej drogi, naszych trudów podczas dążenia do sukcesu. W efekcie potem czujemy się samotni, a nasze sukcesy nie znaczą nic ważnego dla ludzi, który przestali się o nas troszczyć. Nasza tożsamość będąca efektem, konstrukcją naszej kultury podświadomie sprawia, że dążymy do jakiegoś wymiaru sukcesu, który mamy w głowie jako wzorzec, często jest to wzorzec oparty na herosie, na liderze. Ja natomiast proponuję, by zatrzymać się na chwilę i przypomnieć sobie o tych chłopcach niosących wspólnie trumnę, opierających się jeden na drugim, na sile mięśni kolegi obok, o tym że oni w tamtej chwili są razem – w chwili kiedy są w trakcie dążenia do sukcesu. Ta wspólna droga definiuje ich, jest ważniejsza od efektu, a jeżeli uda im się przejść przez tę próbę razem – ich sukces nie należy tylko do nich – jest wspólną drogą, wtedy sukces oznacza dużo dużo więcej. Cokolwiek mamy na celowniku jako sukces, czymkolwiek on jest, pamiętajmy o tym rytuale przejścia z Gwatemali, aby być wśród bliskich, aby nie zostawiać ich i przekraczać mety samemu. Dla Majów sukcesem jest współdzielenie życia, bycie w nim z innymi.
Na spotkaniach autorskich pytacie mnie, czy Majowie są szczęśliwi. Trudno to ocenić osobie z innej kultury, takiej jak ja czy wy – ponieważ nasze definicje szczęścia są różne. Wiem natomiast, że dla Majów szczęściem jest współdzielenie – sukcesów, porażek i trudów. I właśnie ta idea współdzielenia, w naszej kulturze zanikająca, w moim życiu na wiele lat pozostała dla mnie inspiracją i kierunkowskazem, jak szukać szczęścia. Dlatego ostatecznie, pytanie o sukces to pytanie o szczęście, to wewnętrzna decyzja by być szczęśliwym, niezależnie jak nasza kultura lub wszyscy dookoła definiują sukcesy! Bądźmy w naszych sukcesach i porażkach razem. Tego nam z całego serca życzę!