O czym nie piszę w książce

Siedziałam na pustych skrzynkach po piwie w miasteczku El Carmen położonym tuż po przekroczeniu granicy z Meksykiem. Miałam bardzo naburmuszoną minę i chciałam, aby nikt do mnie nie podchodził, nikt mnie już więcej nie zaczepiał ani nie odzywał się nawet słowem. Wszystko przez to, co stało się chwilę wcześniej.

Kilkanaście minut wcześniej, na granicy strażnicy grozili mi, że podrą mój paszport, jeżeli nie zapłacę im łapówki, kiedy udało mi się od tego wymigać, jeden z nich gonił mnie rikszą, po czym jak dojechaliśmy równolegle na zajezdnię autobusów, obskoczyło mnie pięciu mężczyzn, wyrywając mi plecak. Nie chcieli go ukraść, lecz jedynie załadować go na dach swojego chicken busa, aby zdobyć pasażera. Każdy krzyczał coś innego, strażnik wykrzykiwał, że jestem mu winna łapówkę, a ja stałam w środku, siłując się z pięcioma kierowcami i krzycząc na strażnika. W pewnym momencie wkurzyłam się tak mocno, że jak wykrzyknęłam ,,Basta!!!”, to zapanowała grobowa cisza i nagle kierowcy puścili mój plecak i rozstąpili się na boki.

Nie zdawałam sobie sprawy, że kobiecy krzyk może mieć tak dużą siłę rażenia. Korzystając z ciszy, powiedziałam dobitnie i spokojnie, że nie wsiądę do żadnego z ich autobusów tylko dlatego, że wyrwą mi plecak, wsiądę tam, gdzie sama zadecyduję, natomiast do strażnika powiedziałam, że jest złodziejem i mam nadzieję, że ci zebrani mężczyźni nie pozwolą, aby obok nich działy się takie oszustwa. W efekcie mężczyźni zaczęli krzyczeć na strażnika, dzięki czemu szybko odjechał, a oni rozeszli się na boki, zostawiając mnie w spokoju. Tak trafiłam na owe skrzynki i wlepiałam wzrok w pyliste klepisko, mając nadzieję, że za chwilę się uspokoję, a skrawek cienia w tym skwarze wniesie ukojenie. Podniosłam głowę, a nade mną stał mężczyzna z wąsem i kowbojskim kapeluszem. Wyciągnął nad moją głowę swoją prawą dłoń, a w lewej trzymał Biblię. Tuż obok niego stał młody chłopak z gitarą i zaczął mocno uderzać w akordy w tonacji a mol. Mężczyzna z wąsem, zapewne pastor zamknął oczy i zaczął się nade mną modlić, kładąc swoją rękę na mojej głowie, wkoło zebrało się więcej osób, które też wyciągnęły ręce nade mnie i też zamknęły oczy. Myślałam, że zemdleję. Wkoło zrobił się taki tłum, że siedząc na tych skrzynkach, ledwo łapałam powietrze w unoszącym się pyle i skwarze. Jego modlitwa bardziej przypominała strumień świadomości zlewający się z uderzeniami gitary, miał bardzo niski, donośny głos, który grzmiał, a mnie kręciło się w głowie. Kiedy skończył, zapewnił mnie, że teraz będę bezpieczna. Akordy gitary ucichły i wszyscy rozeszli się na boki.  Po takim pełnym wrażeń przekroczeniu granicy, musiało być już tylko lepiej.

Dalszą część drogi opisuję w książce 🙂

Tego fragmentu tam nie znajdziecie, napisałam go do szuflady i dopiero ostatnio znalazłam.

Znajdziecie za to bardzo dużo innych ciekawych historii, które bardziej skupiają się na esencji dotyczącej Majów niż na moim unikaniu tarapatów, z których powstałaby bardzo inna książka 🙂

Zapewniam jednak, że jest jeszcze bardziej porywająco i jeszcze bardziej szalenie! 😉

 

Na początku jest koniec

zdjęcia nie są ilustracją tamtego miejsca, gdyż w tamtym momencie nie chciałam wyjmować z plecaka mojej lustrzanki.

Pokazują jednak chicken busy w Gwatemali, w Huehuetenango. Jeżeli tam kiedyś wylądujecie, to polecam wspiąć się na dachy autobusów, to dużo radości! 🙂

You May Also Like