Indianie Huichole nauczyli mnie, dlaczego warto się gubić i czym są prawdziwe mapy. Takie mapy prowadzą nas tam, gdzie mamy dotrzeć.
Od tamtej pory nigdy już nie bałam się, że miejsca, w których jestem nie mają nazwy ani nie są kropką w google maps. Moją nową mapą i zarazem nawigacją stało się zaufanie do napotykanych ludzi.
Kiedy w Meksyku chodziłam szlakami Indian Huicholi w wysokich górach Sierra Madre Occidental, zrozumiałam, że indiańskie mapy opierają się o zupełnie inne wytyczne. Po pierwsze nie są mapami, są siecią zależności rzuconą na górzysty ląd. Po drugie nie mają formy papierowej, gdyż tylko dwie pełnoletnie osoby z wioski potrafią pisać i czytać (choć młode pokolenie chodzi już do szkoły). Mapę wytyczają legendy, przekazy ustne, ale też… ,,oczy boga”. Właśnie takie ,,oko boga” uratowało mi życie i pozwoliło w zupełnie nowy sposób spojrzeć na rzeczywistość.
Woda na ostrych, pylistych zboczach gór kończy się szybko. Chustki zakrywające twarz po chwili marszu zbierają tyle pyłu, że drapie to w gardło. Ośmioletni chłopiec doprowadził mnie na zbocze góry i powiedział: ,,dalej tędy”. Popatrzyłam na niego zdezorientowana – co to znaczy ,,tędy”? Kiedy patrzysz na góry jak z lotu ptaka, gdzieś w dole, poniżej chmur widać dolinę, tuż nad nią szybują orły, a my stoimy na zboczu tak wysokim, że wielokrotne warstwy powietrza utworzyły niebieski filtr przez który widać rozległe szczyty. Dla chłopca było to proste, machnął ręką, pokazując, że w dół. I tak poszłam.
Szłam tą drogą już drogi raz, więc założyłam, że musi być to proste, ,,w dół” to w dół, nie ma tu przecież wielkiej filozofii. Szybko zorientowałam się jednak, że wzgórza były tak kamieniste i strome, że drobne zboczenie z trasy teraz powodowało to, że na ,,dole” można było wylądować o wiele kilometrów na prawo lub lewo od zamierzonego celu. Szłam do rodziny, którą spotkałam w drodze na ceremonię bębna, o której możecie posłuchać tutaj.
Wtedy zamieniłam z nimi kilka zdań i dostałam zaproszenie, teraz chciałam poznać ich codzienne życie zanurzone w ciszy wysokiej doliny. Najpierw jednak trzeba do nich dotrzeć, a do tego wiodą dziwne mapy.
Dla Indian nie istnieje pojęcie mapy oderwane od człowieka. My też jesteśmy chodzącymi mapami, a szerokościami i długościami geograficznymi na tych mapach są nasze emocje, czyli powiązania. Emocje są jak liny, które ciągną nas na różne strony, zatrzymują nas w przeszłości lub ciągną w nieznane. Ja też teraz byłam takimi linami związana z ową rodziną, do której chciałam za wszelką cenę dotrzeć. Ale owe liny nie zawsze muszą być dobre. Jeżeli prowadzą do destrukcji, jak złość, agresja, zazdrość, czy wstyd, nie da się ich przeciąć, można je powolutku poluźniać aż znikną. Sposobem na to, by zniknęły jest się ich trzymać, iść po tych linach tam, gdzie mamy dojść i czegoś doświadczyć, dojść do pewnych wniosków, wzrosnąć, by móc już iść dalej bez nich. Tym jest dla Indian Huicholi mapa według mojej interpretacji. Idąc wtedy w górach zrozumiałam, że ich mapy nie można narysować w 2D, trzeci wymiar to też za mało. Emocje bowiem wiążą nas z przeszłością i przyszłością, przekraczają granicę czasu, ale także i miejsca, nieznośnie jednak nadal są tu i teraz, gdziekolwiek się nie ruszysz.
Droga przez góry, wśród wielu głazów wydawała mi się obca. Wcześniej towarzyszyły mi huicholskie kobiety i dzieci, które zbiegały na przełaj. Ja szłam drogą dla osłów, czyli naokoło, bo inaczej wydawało mi się, że spadnę w przepaść. Teraz wszystko wyglądało inaczej. Nagle zniknęła droga na skróty, wcześniej torowana przez wysuszone krzewy. Teraz pójście taką drogą wydawało mi się samobójstwem, wtedy zresztą też, ale widząc jak robią to całe grupy Indian zauważyłam, że da się to przeżyć. Głazy na drodze stawały się coraz większe, trzeba było się na nie wspinać, wdrapywać, potem zeskakiwać. Chyba zabłądziłam. Jadowite węże, dzikie zwierzęta, słońce pędzące po nieboskłonie niedające ani kawałka zbawiennego cienia. Wyschnięte usta pierzchnące z minuty na minutę. Którędy dalej?
Zadawałam to pytanie przez pół godziny, gardło zasychało coraz bardziej, skały nie malały, a dolina nie zbliżała się zbytnio. Byłam bliska, by zawrócić. Jeszcze chwilę, kilka zakrętów, jeżeli nie zauważę jasnej, wydeptanej drogi prowadzącej w dół, to zawracam. W tak wysokich górach łatwo zatracić jakąkolwiek skalę, rosnąca we mnie panika sprawiła, że pogubiłam się w ruchach słońca, wiedziałam tylko, że nie wiem którędy dalej. Nie chciałam utknąć w nieznanych górach na noc pomimo tego, że miałam namiot, byłoby to bardzo niebezpieczne.
Szłam przed siebie, tracąc nadzieję, wychyliłam się zza wielkiego głazu, pod którym krył się rozległy widok na dolinę, na której nie było widać zlewających się z zielenią chat Indian. Przypomniałam sobie słowa chłopca rzucone od niechcenia: ,,tędy”, ale teraz nie było to takie łatwe. Trudno, ryzykuję, idę dalej. Z minuty na minutę była to coraz bardziej ryzykowna gra, nie ze stromym zboczem góry, nie z brakiem wody, lecz słońcem, które zasuwało po czystym niebie z chmurami o wiele niżej ku zachodzowi. Pomimo tego szłam z zaufaniem w dół. I nagle zauważyłam coś, co było odkryciem, a zarazem ratunkiem!!!
Na skale zostawione było ,,oko boga”, czyli Nierika. Jest to mały patyczek z nawleczonym, utkanym z kolorowych nici kwadratem, który ma dziurkę w środku. Jest to rytualny przedmiot, który ma sprawić, aby zobaczyć to, co nieodkryte, aby dotknąć tajemnicy i widzieć więcej. Cztery rogi utkanego kwadratu symbolizują cztery żywioły, natomiast ,,oko boga” ma pokazać coś ponad nie. Zazwyczaj Nierika robiona jest w samotności podczas medytacji, jest drogą wyjścia, rozwiązaniem i dobrym omenem. O ile wcześniej pisałam, że Indianie poruszają się na mapie emocji, symbolem na to są pozostawiane przedmioty w naturze, one właśnie zaznaczają te pola emocji, ale i neutralizują je. Można zostawić pęk włosów, można zostawić pióra, część ubrania, kamień, zaznacza to obecność, ale i terytorium, które wnosi bycie, a razem z tym byciem całe bogactwo, które w sobie niesiemy. Nierika pozwala jednak spojrzeć ponadto, zauważyć więcej, sięgnąć wyżej ponad tę mapę naszych uwikłań, unieść się i spojrzeć tak, by odkryć coś nowego, większego od nas samych. Siedziałam tam na skale pomimo upalnego słońca i zaczęłam się zastanawiać, czym dla mnie jest ta droga? Droga przez wysokie szczyty pozwalająca mi spojrzeć na wszystko z góry, widzę dolinę, widzę, jak tonie w chmurach, wiem, gdzie mam dojść, ale nie znam drogi. Mam pełen wybór, ,,iść w dół, przed siebie”, ale tylko jedna ścieżka zaprowadzi mnie do celu, tylko ta właściwa.
Zaufałam zostawionej na skale Nierice i ruszyłam szlakiem, który mi wytyczyła. Wkrótce, jak tylko na nowo zaczęłam mieć wątpliwości i zaczęłam się niepokoić, znalazłam trzy orle pióra scalone razem… Rozejrzałam się dookoła, czułam się jakby ktoś mnie obserwował i podrzucał mi drogowskazy w momentach, kiedy wstępowało we mnie zwątpienie.
Tuż przed zachodem słońca udało mi się dotrzeć do rodziny de la Cruz zamieszkującej w upatrzonej z góry dolinie, która w istocie była płaskowyżem. Wpadłyśmy sobie w ramiona z dwoma córkami, ich półnagi chwiejący się na nóżkach braciszek wyszedł z chaty zdziwiony. Ich ojciec, głowa rodziny popatrzył na mnie z dumą.
– Skąd wiedzieliście, że jednak wrócę? – zapytałam go. Nie mieliśmy sposobu, aby się skomunikować.
– To są więzy – odpowiedział mężczyzna – jak widzi się takie więzy, to od razu widzi się mapę, którą obiera ta osoba – patrzył zamyślony w wysokie góry, z których zeszłam.
– Więzy, czyli emocje, które nas łączą, czym one są? – dopytywałam.
On tylko złapał mnie za rękę i zaprowadził do kuchni polowej, gdzie jego żona przygotowała dla nas kolację. Była gotowa na moje przyjście. Indianie nie używają pięknych słów, oni stają się nimi, żyją nimi.
Zrozumiałam jednak, że te więzy, te emocje nie są ani dobre ani złe, nie są wyjątkowe ani magiczne, one są tylko drogą, a to dokąd dzięki nim dojdziesz zależy tylko od Ciebie. Jedyne co było dla mnie pewne od tamtego momentu to to, że mam temu ufać, w to że takie więzy istnieją i mogą nas prowadzić jako mapy. Zrozumiałam też, jak bardzo dobrze jest się gubić na tych mapach 2D, w które wierzą wszyscy dookoła, a jak ważnym jest trzymać kurs na tych mapach głęboko w naszej podświadomości. Ponadto przestałam się bać gubić na co dzień. Ta sytuacja pokazała mi bowiem, że aby doświadczyć czegoś przełomowego trzeba się zgubić, opuścić to co pewne, pożegnać się z tym, co wygodne i wyruszyć w prawdziwą podróż, tę wewnątrz naszych lęków, ograniczeń i ponad to, co nieznane.
Choć to nie jest zawsze łatwe, takich podróży Wam z całego serca życzę!
Howgh!