Mam taki magiczny przełącznik, kiedy ląduję w państwach w Afryce lub Ameryce Łacińskiej. Taki guzik gdzieś głęboko w trzewiach, który podpowiada mi, że nic nie jest na pewno.
Dodaje to lekkości, silnie osadzonej w uwadze. Nagle małe rzeczy są ciekawsze, barwy są bardziej jaskrawe, tłumy przechodniów mają oczy, rysy, emocje i pragnienia. Nie patrzę w telefon, jest głęboko schowany w plecaku. Wszystko jest ważniejsze, mocniejsze, a zwykłe chodzenie po ulicy o zmroku jest rodzajem perwersyjnego romansu z tym, co ludzie zwykli nazywać normą. Nagle przechodzą mi przez głowę myśli, że mogę zniknąć, że może mnie nie być. Patrzę na oblepiającą mnie biedę, ubóstwo pomieszane w kotle ze słodko-gorzkim dostatkiem, który spływa po szyjach bogaczy w postaci złotych łańcuchów. Wszystko wydaje się ulotne – jak wiatr, który jednak przeszywa swoim chłodem aż do kości. Tej ulotności nikt nie kwestionuje, nikt nie stara się udawać, że coś jest na zawsze albo na pewno. I choć te głęboko dojmujące obrazy sączących się emocji wylewają się po brzegi z każdej ze stron, to jest w tym coś tak rozpierająco wyzwalającego, że nazywam to siłą niepewności.
Przekonania ograniczające czyli dokąd iść, by je zastąpić… niepewnością
Cały czerwiec jeździłam po Polsce i mówiłam w różnych miejscach, dzieliłam się tym, czego nauczyli mnie Majowie i tym, co opisałam w książce. W lipcu musiałam złapać w tym równowagę i postanowiłam dużo nie mówić, ale przede wszystkim słuchać. I tak rozmawiałam z ludźmi, czasem nieznajomymi w pociągach, czasem bliskimi od lat i ponieważ na chwilę odłączyłam się z codziennego życia, to mogłam zauważyć na świeżo jedną rzecz. Zaobserwowałam, że podczas mówienia o planach z większości rozmów wyłaniały się przekonania jaki świat jest i dlaczego, odstępstwo od normy nie ma prawa się przyjąć, nie ma prawa zaistnieć. Nagle słuchałam o frustracjach i o tym, że się nie da, słuchałam wytłumaczeń na to, że przecież ten świat skonstruowany jest tak, by się nie dało. Nagle przyszły do mnie jakieś budowy świata oparte tylko o wewnętrzną wiarę rozmówców i opinię, ale przetłumaczone w głowie na fakty i silne pewniki. Zauważyłam też w sobie takie ograniczające przekonania, w których tryby weszłam przez wewnętrzne porażki na przykład na polu relacji, bo przecież jak osoba, która tyle podróżuje i jest niezależna, może mieć szczęśliwy związek? Wyłapałam jednak w gąszczu moich myśli te ograniczenia i postanowiłam się z nimi nie zgodzić. Przypomniałam sobie wtedy o niepewności, o sile niepewności, której uczą mnie podróże oraz ludy rdzenne.
Poszukałam w głowie spotkań z ludźmi, dla których taki rodzaj myślenia jest obcy, ludźmi, którzy nie ograniczają się jakimiś pewnikami myślenia i nie szukają w nich stabilności czy bezpieczeństwa. Szukałam w głowie i stwierdziłam, że wymaga to dużo odwagi. Zastanowiłam się, co by było przeciwieństwem takiej postawy. I wtedy przyszli mi do głowy współcześni Inkowie. To od nich, między innymi rdzennymi ludami, nauczyłam się, czym jest siłą niepewności.
Dzisiejsi Inkowie czyli na tropach wolności
Przypomniałam sobie taką sytuację, kiedy wylądowałam z inkaskim szamanem samotnie w wysokich Andach. Bolała mnie głowa od wysokości, potem dowiedziałam się, że byliśmy na wysokości 5000 m.n.p.m. Wtedy jednak takie cyfry nic nie znaczyły, głowa bolała i trudno było złapać powietrze w płuca zwłaszcza w sytuacji, która mnie dość zestresowała. A powód był prosty. Samochód, który nas podwiózł złapał gumę, po tym jak kierowca zmienił oponę stwierdził jednak, że dalej ryzykować nie może na tym pustkowiu, więc zostawił nas tak jak staliśmy, a słońce za kilka godzin miało zajść. Staliśmy tak w milczeniu. Samochód zniknął za zasłoną pyłu, który z czasem opadł i wkoło przytuliła nas kojąca cisza. Don Jorge siedział w swojej kolorowej czapeczce, a ja stałam i patrzyłam, gdzie możemy dojść i gdzie moglibyśmy zdobyć wodę, która po dłuższym, niespodziewanym marszu może się skończyć. Żuliśmy liście koki w ciszy, każdy pogrążony w swoich myślach, nie było w nas paniki, w tak wysokich górach panika jest bolesna, bo nie można przez nią oddychać. Trzeba więc zachować spokój nie dlatego, że się chce, ale dlatego, że inaczej się nie da.
I wtedy przyszła do mnie ta lekcja siły niepewności. Don Jorge powiedział:
– Tęsknię za moją żoną.
Pomyślałam, co to ma wspólnego z naszą obecną sytuacją, gdzie wiemy, że nigdzie nie dojdziemy przed zmrokiem, a jesteśmy wysoko w górach na pustkowiu. Zapytałam jednak, z trudem łapiąc powietrze:
– A gdzie jest Twoja żona?
– Pasmo góry dalej. Akurat odwiedza rodzinę i pomaga organizować fiestę. Chcesz ją poznać? Mógłbym ją dzięki temu prędzej zobaczyć.
I tak dzięki nieszczęśliwej sytuacji, trafiłam na jedną z najbardziej hermetycznych inkaskich ceremonii, gdzie mężczyźni grali na fletach, a kobiety robiły zupę z mózgu lamy i na szczęście powiedziały mi o tym magicznym składniku, jak już ją zjadłam.
Zatrzymajmy się jednak w tym momencie, kiedy nie wiedziałam, którędy dalej. Był to dla mnie moment najważniejszy. W tamtym momencie nauczyłam się, czym jest siła niepewności. Możemy jej doświadczać, kiedy znajdujemy się w sytuacji niewygodnej i nieprzewidywalnej, w codzienności takie sytuacje następują dla nas rzadko. Natomiast dla ludzi przyzwyczajonych do życia w zgodzie z Naturą planowanie nie ma racji bytu, komórek nie ma, wiec nie można też dużo ustalić w przód. Dzięki temu pozwala się na niepewność, na zaskoczenie, na to, aby życie toczyło się poza naszą kontrolą, a jednocześnie w najgłębszej zgodzie z nami. Dlatego niepewność jest w tym wypadku oznaką siły, ponieważ wśród dzisiejszych Inków jest na nią pena zgoda, jest ona częścią doświadczania codziennego życia. Natura jako taka też jest nieprzewidywalna. Zamknięta jest w ramy swojej cykliczności, lecz nieograniczona pełnią ekspresji i zaskoczeń, którymi może zmienić życie Inków każdego dnia.
Co jest przeciwieństwem niepewności?
Przeciwieństwem miłości wcale nie jest nienawiść, lecz strach. A co jest przeciwieństwem niepewności? Zastanowiłam się, jak to zrozumieć z perspektywy dzisiejszych Inków. Pierwsza odpowiedź to stabilność. Jednak w ich świecie takie słowo nie ma racji bytu, nie ma stabilności jako takiej, każdy dzień jest inny, choć wydaje się podobny do poprzedniego. Co zatem jest tropem, by odnaleźć stabilność, bo przecież Inkowie pewnie mają jakąś potrzebę bycia pewnym w jakiejkolwiek sferze życia. I tutaj jeszcze raz przypomniałam sobie sytuację, w której znaleźliśmy się z Don Jorge. Jego pierwsza myśl powędrowała ku żonie. To ona była w tej chwili niepewności pierwszym azymutem. W świecie, w którym nic nie jest na pewno, jedynym pewnikiem dla dzisiejszych Inków jest rodzina i tradycja, czyli dla nich wspólne wartości, które nie rozeszły się po kościach w stronę indywidualizmu i subiektywizmu, lecz trwają w kolektywnej myśli i poczuciu wspólnoty. To jedyny trop stabilności i czegokolwiek ,,na pewno”.
Zamienione pojęcia stabilności i niepewności
Pomyślałam o naszej kulturze, gdzie te dwa światy są zupełnie odwrócone.
Mamy przekonania na temat życia i świata, które dają nam poczucie bezpieczeństwa i stabilności. Wolimy ograniczać się nimi niż otworzyć na to, że może przyjść do nas coś, co wcześniej nie mieściło nam się w głowie i czego nie potrafilibyśmy nawet sobie wyobrazić. Wolimy trwać w tej stabilności i trzymać się jej, mieć rację niż przyjąć z pokorą, że nie wiemy nic. Natomiast to, co dla dzisiejszych Inków jest największą stabilnością, czyli szacunek, zaufanie, trwałość relacji rodzinnych i przyjacielskich, w naszej kulturze jest przelotne, kruche, poddane zmiennym emocjom, może być wymienione na nowe, w trudnych momentach staje się uciążliwe, a w łatwych momentach nudne. Stabilności szukamy w pracy, w kredycie, a niepewnością są ludzie. U dzisiejszych Inków jest zupełnie na odwrót.
Siła niepewności w codziennym życiu
Być może będzie to dla Ciebie inspiracją w dniu codziennym. Piszę to też, aby sama o tym nie zapomnieć w natłoku codziennych spraw, bo jak tylko ruszam w drogę, to zaczynam myśleć jak Inkowie, zmienia mi się ten przełącznik w głowie i trzewiach. Być może w podróży jest łatwiej, ale wprowadzenie tego w codzienność to prawdziwy heroizm. Gdy jestem w drodze nagle przypominam sobie, że przecież nic nie jest pewne, że za rogiem mogę zginąć lub urodzić się na nowo, przypominam sobie jak wdzięczna jestem za każdą pękatą sekundę mojego życia, uśmiecham się więcej i wierzę w ludzi ponad wszystko inne co mnie otacza. Być może wierzę w ludzi naiwnie, jak Inkowie, ale nie zamieniłabym tego na żadne ograniczające przekonanie, które zabrałoby mi tę magiczna i wielką siłę, potęgę niepewności względem codziennego życia. Przytulam ją i cieszę się z niej, bo wiem, że jeszcze wiele razy na różne i niemieszczące się w mojej bujnej wyobraźni sposoby, ta siła niepewności mnie zaskoczy. Tak najgorzej i tak najlepiej jak tylko się da. Nie boję się tego, wolę być wolna od swoich ograniczeń w głowie. Dzięki temu wszystko jest możliwe. Niech się dzieje! Howgh!
A jeżeli chcesz poczytać więcej o rdzennym sposobie myślenia i patrzenia na świat to zapraszam do lektury mojej książki:
Zapraszam też do wpisu z peruwiańskiej dżungli o tym, jak nauczyła mnie oswoić strach:
Lub coś w temacie zmiany, stabilności i poczucia bezpieczeństwa. Miłego czytania! 🙂