NOC Z TARANTULAMI I OSWAJANIE STRACHU

Był to jeden ze zwrotnych momentów w moim życiu. W trakcie tego bezsennego poranka nauczyłam się oswajać strach. Musiałam przejść przyspieszony kurs przyjaźni ze strachem, ale poszło nam nawet dobrze. Postanowiłam polubić te tarantule, gdyż w efekcie, to ja byłam ich gościem, a nie one moim. Drętwiałam ze strachu i nie mogłam się ruszyć ani o milimetr, ale przypomniałam sobie słowa szamana, który kilka tygodni wcześniej wprowadzał mnie w BHP dżungli.

O tym, jak do tego doszło możecie przeczytać w dwóch ostatnich odcinkach:

JAK ODNALEŹĆ POCZUCIE BEZPIECZEŃSTWA TAM GDZIE GO NIE MA

JAK DOCIERAĆ DO PLEMION W AMAZONII CZYLI O CIERPLIWOŚCI I SZACUNKU

Natomiast teraz ruszamy przed siebie!

 

Płynęliśmy canoe wraz z członkami plemienia Ese Eja. Mieliśmy strzały, co chwilę psujący się motorek peke peke, strzelającą jak z procy burzę na horyzoncie, ptaki panikujące na nasze przybycie w gęstym buszu i przemytników amazońskich drzew, którzy przemykali w ciemności, transportując grube bale po rzece. Choć zupełnie nic nie było widać, rzeka stała się dla nich drogą szybkiego ruchu, na której pod osłoną nocy wywozili z lasu równikowego grube, stare kłody warte tysiące peruwiańskich soli. Członkowie plemienia Ese Eja byli do tej sytuacji przyzwyczajeni, czuli bezsilność, jedyne jak zareagowali, to starali się nawigować canoe tak, by nie roztrzaskać łódki na zanurzonych w wodzie balach, których w otaczającej nas ciemności nie sposób było zauważyć. Nawigacja opierała się o słuch, nie wzrok. Zrozumiałam też, dlaczego podróż canoe wolą odbywać nocą. Za dnia, w pełnym słońcu członkowie małej załogi prażyliby się na słońcu  jak skwarki przez wiele godzin bez cienia. Woleli zapobiec temu i narazić się na potencjalnie agresywne spotkanie z przemytnikami niż poparzyć na słońcu.

Po wielu godzinach dobiliśmy do brzegu, jeden z mężczyzn wykrzyknął, że mogę wysiąść, a oni zwodują łódkę kilka kilometrów dalej, gdyż wioska ciągnie się wzdłuż brzegu. Rozejrzałam się dookoła, widziałam gęstą puszczę na wysokim urwisku, na które trzeba było się wdrapać zatapiając się po kolana w błocie.

– Sama nie wyjdę – powiedziałam – Nie ma szans. Nie zostawicie mnie tutaj.

Czekałam ponad tydzień na akceptację ich wodza i na wprowadzenie mnie do ich społeczności przez organizację wspierającą ich prawa nie po to, by wylądować w sercu ich społeczności w środku nocy sama. Byłoby to głupotą i ryzykowaniem życia. Jeden z mężczyzn wysiadł więc ze mną z canoe i zaczęliśmy wspinać się na błotnistą górę. Dżungla pachniała, oddychała, w powietrzu unosiła się moc mięsistych zapachów niesionych z lekkim wiatrem przez jej gęste zakamarki. Potem mężczyzna wskazał mi miejsce, gdzie mogłam rozłożyć swoje obozowisko. Była to konstrukcja na palach pokryta wiatą z liści palmowych. Powiedział, abym weszła na górę i tam rozłożyła swój hamak, przywiązując go do drewnianych słupów. Mieliśmy spotkać się rano.

W takich miejscach życie umiera po zmroku i budzi się na nowo ze wschodzącym słońcem. Wkoło panowała ciemność, miałam ze sobą latarkę czołówkę. Na drewnianej podłodze rozstawiony był namiot zapewne osoby, która jak ja odwiedzała tę społeczność. Ktokolwiek tam był, dawno już spał i nie poruszył się nawet, kiedy zaczęłam hałasować klamrami od plecaka, zamkami i chrobotaniem mojego sprzętu. U wejścia jego namiotu leżała długa maczeta. Starałam się rozwiesić hamak jak najszybciej, był to hamak z siatką, przez którą nie mogły wchodzić robaki, ale komary i tak robiły sobie nocną ucztę, przebijając się przez cienką tkaninę hamaka. Moje ruchy były sprawne, szybkie, oszczędne, chciałam jak najszybciej zawisnąć metr ponad ziemia i poczuć się bezpieczniej. Nagle mogą stopę sparaliżowało coś przypominającego prąd. Zdjęłam już buty i wrzuciłam je do wnętrza hamaka, żeby rano nie znaleźć jakiegoś towarzysza w ich wnętrzu. Ostatnie przygotowania do snu, dziwny ten prąd, który przeszył moją stopę. Trochę zdrętwiała, przez chwile nie mogłam ruszyć palcem. Nie zamierzałam się tym jednak przejmować i wgramoliłam się do środka hamaka, zamykając go na zamek. Odetchnęłam głęboko z ulgą.

Noc była dziwna. Nowe miejsce, totalnie zasłonięte ciemnością nocy. Mężczyźni z łódki zniknęli, spałam w opuszczonym domu na palach z nieznajomym przybyszem. Zazwyczaj gościła mnie rodzina, zazwyczaj byłam wśród miejscowych ludzi, choć totalnie obcy budowali we mnie jakiś rodzaj ostoi, tutaj czułam się pozostawiona samej sobie. Do tego dochodził mój największy strach – panicznie boję się myszy i szczurów. Wielokrotnie spałam w chatach z dachem zrobionym z liści palmowych. W nocy staje się on placem zabaw dla wszelkich gryzoni, które biegają żywiołowo jakby bawiły się w berka. Noc w dżungli to zmiana warty, w dzień zwierzaki ustępują człowiekowi, pozwalają mu wykonywać swoje czynności, w nocy natomiast przejmują kontrolę, nikt z tym nie dyskutuje, to dla nich naturalny porządek rzeczy, cykl który wszyscy przyjęli za status quo współistnienia z Naturą.

Wisiałam tak w hamaku, czasem przysypiałam, budziła mnie burza i rytmiczne chrobotanie szczurów. Wolałam ich sobie nie wyobrażać, musiały być wielkie, bo robiły taki hałas jakby były wielkości czarnej pantery lub jakiejś odmiany dzikich kotów. Wędrowały po balach i wnikały drapieżnie w dach, jakby mościły sobie tam gniazdo, norę, bazę wypadową do nocnych eskapad. Hałas był tak duży, że obudził też przybysza z namiotu. Słyszałam, że przewraca się z boku na bok i też nie może spać.

– Señor, co to może być? Czy to są szczury?

Mężczyzna jednak nic nie odpowiedział, choć byłam pewna, że nie śpi.

Odpowiedź przyniósł mi świt. Otworzyłam oczy i metr ponad moją głową zobaczyłam ogromną TARANTULĘ!!!! Była wielkości szczura, włochata, czarna, w tym momencie nieruchoma. Chciałam krzyczeć, drzeć się w niebogłosy, ale zatrzymałam krzyk i zdusiłam go w sobie. Stwierdziłam, że nic to nie da. Obejrzałam się dookoła i zobaczyłam jeszcze trzy inne tarantule maszerujące po liściastym zadaszeniu. Trzęsłam się ze strachu, co pewnie huśtało moim hamakiem na boki w nerwowej drgawce jakby tę wątłą drewnianą konstrukcję dopadło trzęsienie ziemi. Chciałam się stamtąd teleportować lub rozpuścić się w powietrzu tak, abym zniknęła albo ja albo tarantule. Nic z tego uparcie tkwiły tuż nade mną.

Był to jeden ze zwrotnych momentów w moim życiu. W trakcie tego bezsennego poranka nauczyłam się oswajać strach. Musiałam przejść przyspieszony kurs przyjaźni ze strachem, ale poszło nam nawet dobrze. Postanowiłam polubić te tarantule, gdyż w efekcie, to ja byłam ich gościem, a nie one moim. Drętwiałam ze strachu i nie mogłam się ruszyć ani o milimetr, ale przypomniałam sobie słowa szamana, który kilka tygodni wcześniej wprowadzał mnie w BHP dżungli.

Powiedział mi wtedy, że dżungla jest odzwierciedleniem tego, co tkwi w nas. Dżungla przynosi lekcje, które pomogą nam wzrastać jako człowiek. Powiedział mi, że jeżeli czujemy jedność z dżunglą, to ona nigdy nas nie skrzywdzi. Musimy jednak ją szanować, znać jej zasady i współistnieć z nią w harmonii. Wtedy śmiertelnie jadowite węże, rośliny, które zalęgają się w palcach, pająki i inne kolorowe żyjątka również zaakceptują nas jako część tej ogromnie bujnej całości. Starałam się więc polubić moich towarzyszy.

Stwierdziłam, że nic nie mogę zrobić w tej sytuacji. Byłam przekonana, że mój nieznajomy towarzysz był świadomy naszego nocnego towarzystwa i zwyczajnie nie chciał mnie denerwować. Nie wiedziałam, czy mówi po hiszpańsku, ale słowo tarantula zawsze wydawało mi się słowem bardzo międzynarodowym. Kiedy pogodziłam się z tarantulami, że dzielimy tę samą przestrzeń, wstąpił we mnie spokój i zasnęłam jak dziecko. Postanowiłam zaufać lekcjom dżungli, cokolwiek miałyby przynieść.

Obudziły mnie ruchy nieznajomego towarzysza. Otworzył wejście do namiotu i chwycił maczetę. Nie wiedziałam nawet, co chce z nią zrobić, czy może zamierza zaszlachtować tarantule czy mnie, ale pełna emocji zamiast ,,dzień dobry” przywitałam go okrzykiem:

– Tu są tarantule!

Człowiek patrzył na mnie jak na zjawę zza światów, byłam dla niego dziwniejszym tworem niż tarantula. Biała, blondynka i do tego w jakimś zwisającym kokonie przypominającym hamak. Stał tak z maczetą i wpatrywał się na mnie zamurowany, a ja patrzyłam na niego w tej chwili i nie wiedziałam, czy mam się bać bardziej czterech tarantuli czy jego. Przypomniałam sobie jednak o mojej przyjaźni ze strachem i o tym, że w dżungli trzeba pożegnać się z taką ideą, że cokolwiek w życiu można kontrolować. Bycie częścią cyklu Natury to poddanie się jej prawom, zaakceptowanie tego, że to ona lub los wytyczją bieg wypadków. W tej sytuacji postanowiłam się więc…

uśmiechnąć.

– Señor, a pan się nie boi tych tarantuli?

Facet rozejrzał się dookoła i wskazał na drewnianą podłogę.

– Zobacz, zobacz ile udało mi się zaszlachtować.

Poruszyłam się w swoim kokonie i zobaczyłam, że cała podłoga pokryta była odnóżami tarantuli. Tak, ta sama podłoga, po której w nocy chodziłam BOSO. Nie miałam siły nawet zareagować. Zamilkłam i już!

Mężczyzna stał tak z maczetą i chyba podjął decyzję wewnątrz siebie, jak zareagować na moją obecność. Dzielenie terytorium w dżungli to duża sprawa. My byliśmy na tej samej przestrzeni, on z maczetą, ja w kokonie. Postanowił więc zachować dystans, ale dać mi radę:

– Nie ma co się ich bać. Trzeba wiedzieć tylko dwie rzeczy. Tarantule normalnie przebywają na szczycie tego liściastej wiaty, schodzą tylko w dwóch przypadkach: kiedy pada deszcz i kiedy zapada zmrok.

– Kiedy zapada zmrok???

– Tak – potwierdził ze stoickim spokojem.

– Czyli wczoraj, kiedy rozwieszałam hamak, chodziłam boso wśród czterech tarantuli???

Mężczyzna wzruszył ramionami i zaśmiał się:

– Widocznie cię polubiły.

 

Jego żart wcale nie był śmieszny. Od tego czasu zawsze gdy padał deszcz w trakcie dnia, wchodziłam do swojego kokona w hamaku i patrzyłam jak tarantule schodzą na ziemię, czasem spały, czasem niebyło ich widać, wolałam jednak oglądać je zza siatki hamaka, choć to była złudna bariera.

Kiedykolwiek czuję paraliżujący mnie strach przypominam sobie te cztery tarantule i to, że nie warto krzyczeć. I w sumie jestem Pani Dżungli bardzo wdzięczna za tak intensywną lekcję zaprzyjaźniania się ze strachem.

 

 

 

You May Also Like